Plan był ambitny – trochę zwiedzania (ja uparłam się, żeby odwiedzić Zamek Draculi w Rumunii, a poza tym chcieliśmy poznać kolejne, po odwiedzonym w tym roku Kijowie, stolice – Budapeszt i Bukareszt). Do tego trochę plażowania – nad Balatonem i nad Morzem Czarnym. Zapakowaliśmy namiot, śpiwory, trochę pasztetów z Polski i w drogę :)
Pierwszy przystanek do Budapeszt i tamtejsze pole namiotowe, na którym był niesamowity tłok, ale ludzie wzajemnie życzliwi. W ogóle jeśli chodzi o Węgrów mam takie obserwacje, że wszędzie, we wszystkich sklepach, knajpach, gdziekolwiek indziej – Węgrzy są życzliwi i dobrze nastawieni do turystów. I całują się w metrze – zwłaszcza młodzi ludzie – dużo obściskujących się par na ulicach i w komunikacji miejskiej ;)
Kulinarnie – z Węgier przywieźliśmy palinkę, czyli wódkę owocową. Na miejscu próbowaliśmy kilku rodzajów piwa – wiecie, że mają tam znacznie więcej smakowego (cytrynowego, pomarańczowego itp.) piwa niż u nas? Piłam tam pysznego radlera o smaku czerwonej pomarańczy – normalnie rewelacja. Na sklepowych pólkach można znaleźć np. piwo truskawkowe albo Sommersby w innych smakach (o ile dobrze pamiętam, np. żurawinowe). No i mnóstwo wina w bardzo niskich cenach – od około 3 zł za butelkę 0,7. A – i jeszcze likier marcepanowy – nie próbowałam niestety, ale muszę poszukać pomysłu na domowej roboty likier marcepanowy – to musi być cudo!
Węgierska kuchnia jak wiadomo jest dość ostra, ale zaskoczyło mnie tamtejsze leczo – zupełnie nie odpowiadało temu, co ja znam pod nazwą leczo. Było z kawałkiem mięsa wielkości kotleta schabowego i bardziej przypominało sos niż leczo. Zupa gulaszowa też była inna, niż próbowałam w Polsce – z marchewką, kiełbaskami, niezbyt gęsta.
Kolejny przystanek – a właściwie przystanki, bo było ich w sumie 3 – to Rumunia. Tak jak się spodziewałam, jest brzydka i brudna. Owszem, góry w Rumunii są ładne, ale w Polsce też mamy ładne góry, więc nie ma się czym zachwycać. Ale ludzie niezbyt uprzejmi, kierowcy na ulicach nieustannie trąbią, właściwie nie wiadomo na co, jeżdżą niezgodnie z przepisami (trzymają się tylko ograniczeń prędkości). Byliśmy w Konstancy, kurorcie nad morzem – brud, syf, pole namiotowe o bardzo niskim standardzie. I w ogóle w mieście na ulicach bardzo brudno, pełno śmieci… to nawet Łódź nie jest taka brudna. Ale pokaz w delfinarium zdecydowanie wymiatał!
Co ciekawe, wystarczy przejechać przez granicę rumuńsko-bułgarską, żeby wjechać do innego świata. Bułgaria jest czysta, w kurorcie co prawda też jest hotel przy hotelu, ale nie ma tego syfu na ulicach. Za to jest mnóstwo Polaków – na naszym polu namiotowym mniej więcej połowę stanowili Polacy. W sklepach można kupić polskie pasztety, mleko Łaciate, soki Hortexu (w jednym była nawet cała lodówka Hortexu z napojami). Można trafić na sprzedawców i właścicieli knajp, którzy mówią po polsku.
W Bułgarii udało nam się odwiedzić aquapark – kilkanaście ogromnych zjeżdżalni, całe mnóstwo atrakcji dla dzieci i dorosłych – cały dzień można tam spędzić i się nie nudzić :) I mają fajny fast food – nadziewane pieczone ziemniaki :)
Nasze kulinarne pamiątki z Bułgarii to także wódka – rakija w kilku smakach. No i cała masa piwa, bo w Bułgarii bardzo popularne jest piwo smakowe – pomarańczowe, cytrynowe i czerwony grejpfrut, sprzedawane często w litrowych butelkach. Można je pić jak oranżadę :)
Z urlopu wróciłam już do pracy z mocnym postanowieniem, żeby kiedyś mieć taką możliwość, by podróżować dłużej niż 2 tygodnie w ciągu roku…
Tydzień temu wróciliśmy z autostopowej wyprawy do Rumunii i nasze wrażenia są jak najbardziej pozytywne. Być może chodzi o to, że Rumunia ukazuje swoje piękne oblicze dopiero po dokładniejszym „wniknięciu” w jej specyficzny klimat. Prawdą jest też, że omijaliśmy większe miasta (przypadkowe łapanie stopa na przedmieściach Bukaresztu, w cygańskim getcie, po zmroku nie było szczególnie przyjemnym doświadczeniem…) oraz kurorty – nad morzem wypoczywaliśmy w maleńkiej wiosce Vama Veche, w której to zostawiliśmy nasze serca i z pewnością tam wrócimy. Zazdrościmy Bułgarii, nie starczyło nam na nią czasu, więc odłożyliśmy ją na przyszły rok. Oczywiście autostopem :) Pozdrawiamy serdecznie :)
Autostopem to bym się chyba bała, ale podróż na pewno niezapomniana :)
A ja mam odwrotne wspomnienia: Rumunia mnie zachwyciła, a Bułgaria średnio mi się podobała. W Rumunii zamek Draculi rzeczywiście nie robi wielkiego wrażenia, ale miasteczko Sighisoara gdzie podobno urodził się Dracula jest przepiękne! Plaże też bardziej mi się podobały w Rumunii niż w Bułgarii, i w Rumunii było zdecydowanie czyściej niż w Bułgarii. Ale może to kwestia konkretnych miejsc, w których byliśmy :)
No to ciekawe, moim zdaniem właśnie w Rumunii było brudno a w Bułgarii czysto ;) Do Sighisoary w końcu nie dotarliśmy, bo nie wystarczyło już czasu, a szkoda.
fajne zdjęcia i opis. I udało Wam się byc u Draculi?? ja też od zawsze chcę zobaczyć, ale zawsze cos wychodzi i jak do tej pory nie dane mi było
Byliśmy na zamku Draculi w Branie, ale powiem szczerze, że nie robi jakiegoś oszałamiającego wrażenia. W Rumunii jest jeszcze jeden zamek związany z pierwowzorem Draculi, ale tam już nie dotarliśmy niestety :(